Uwielbiam podróże, te małe i duże 🙂 Poznawanie nowych miejsc, tradycji, kultur i potraw – czyż to nie jest ekscytujące? Zawartość naszego bagażu zleży od tego, gdzie jedziemy, jakim środkiem transportu i w jakim składzie (mam tu na myśli dzieci ;-)). Dzisiaj podpowiem Wam, jak ograniczyć, a może nawet wyeliminować plastik w podróży.
Ja zawsze, ale to absolutnie zawsze pakuję więcej ubrań niż potrzebuję i w efekcie wykorzystuję tylko część zawartości walizki. Nie wiem, jak to się dzieje, pomimo, że wydaje mi się, że i tak biorę ze sobą mniej ciuchów niż kiedyś. Najczęściej dzieje się tak w przypadku prywatnych podróży po Polsce, bo pogoda bywa w kratkę i nawet latem mogą przydać się ciepłe rzeczy, zwłaszcza nad morzem, a one zajmują sporo miejsca. Nigdy nie lubiłam pakowania się na wyjazdy służbowe, nawet te krótkie. Swego czasu zaliczałam ich nawet kilka miesięcznie. Marynarki, koszule, spódnice, szpilki oraz coś elegantszego na wieczorne wyjścia do restauracji. Do tego “normalne” ciuchy i wygodne buty, w których mogłam śmigać po mieście w wolnym czasie, jeśli takowy miałam. W efekcie moja walizka na 3 dni pękała w szwach, (zwłaszcza, że starałam się zawsze zmieścić w podręczny bagaż) i w taką samą mogłam się spakować na tygodniowy wyjazd prywatny. Na szczęście teraz rzadko kiedy potrzebuję mieć ze sobą dwa rodzaje ubrań, a jeśli nawet, to prowadząc warsztaty, szkolenia czy coachingi nie muszę być aż tak wystrojona jak panie z banków 😉
Nieodzownym elementem bagażu są kosmetyki. Od wielu lat zabierałam ze sobą własne mydło w płynie, szampon, odżywkę do włosów i balsam do ciała, pomimo, że wiedziałam, że będą dostępne w hotelu. Zazwyczaj składy kosmetyków hotelowych pozostawiają wiele do życzenia, a skóra przyzwyczajona do naturalnych substancji, bez SLS, parabenów, formaldehydów czy oleju mineralnego dostaje szoku od tych substancji, czego niestety sama doświadczyłam. Kupiłam więc zestaw małych plastikowych buteleczek i przelewałam do nich swoje płynne kosmetyki. Do tego pasta do zębów (kupowałam miniaturową wersję podróżną), krem do opalania, balsam do ciała w pełnowymiarowym opakowaniu, bo był za gęsty do przełożenia go do mniejszego, o kosmetykach do makijażu i stylizacji włosów nie wspominając… Nie dość, że to wszystko zabierało dużo miejsca, to jeszcze wszystko było w plastiku. Teraz jestem w stanie spakować się do małej kosmetyczki. To mój zestaw sprzed kilku miesięcy:
Jeśli zastanawiasz się, co tak właściwie znajduje się w mojej podróżnej kosmetyczce, to po to właśnie są numerki na powyższych zdjęciach:
- Mydło do mycia ciała w kostce na sznurku (w metalowej puszce po dawno już zużytym mydle przywiezionym z innej podróży; o mydłach w kostce pisałam tutaj).
- Olej z nasion malin, który używam jako krem do twarzy, odżywkę do włosów (idealnie nawilża zwłaszcza włosy przesuszone od słońca i słonej wody morskiej, świetny całorocznie na końcówki włosów), olejek do skórek przy paznokciach, a jeśli zajdzie taka potrzeba to również jako olejek do demakijażu.
- Ulubione perfumy przelane do perfumetki (po co zabierać całe szklane opakowanie na wyjazd?).
- Ulubiony szampon do włosów w kostce (o szamponach w kostkach pisałam tutaj).
- Pasta do zębów w tabletkach (o higienie jamy ustnej bez plastiku pisałam tutaj)
- Naturalna nić dentystyczna w szklanej fiolce (podobna jest dostępna tutaj).
- Własnoręcznie zrobiony lawendowy balsam do ust (doskonały również do skórek i na końcówki włosów).
- Dezodorant w kremie (o dezodorantach bez plastiku pisałam tutaj).
- Myjka do demakijażu twarzy Glov (o demakijażu bez plastiku pisałam tutaj).
- Myjka do demakijażu oczu Glov.
- Bambusowe patyczki do uszu/korekt makijażu.
Do tego jeszcze balsam do ciała. Jeszcze się nie pokusiłam o zrobienie własnoręcznie balsamu do ciała, ale zrobię to, jak tylko wykończę te, które jeszcze mam. Niestety zbiłam słoiczek z moim ukochanym Biosensualem, który używam od stóp do głów (podstawowy minus kosmetyków zero waste – szkło w przeciwieństwie do plastiku łatwo zbić, ale to był mój pierwszy kosmetyk w szkle zbity od bodajże dwóch lat). Resztki bez szkła, które udało mi się pozbierać przełożyłam do metalowej puszce po jakimś innym kosmetyku:
Jako balsam do ciała (i odzywka do włosów) doskonale sprawdzi się czyste masło shea (inaczej masło karite). Moje było oryginalnie zapakowane w metalową puszkę. Ponieważ zapach masła shea jest dość specyficzny i nie do końca mi odpowiada w czystej postaci, to zmiksowałam je w blenderze z kilkunastoma kroplami naturalnego olejku eterycznego, oczywiście lawendowego 😉 Pomimo, że jest dość tłuste, to bardzo szybko się wchłania i nie zostawia plam, jest też bardzo wydajne.
Przejdźmy teraz do bardziej praktycznych akcesoriów przydatnych w podróży.
Butelka na wodę
Zawsze miejmy przy sobie butelkę z wodą, nie tylko w podróży. U mnie na co dzień najlepiej sprawdza się taka o pojemności około 500 ml, ale na wycieczkę rowerową czy spacerową albo na dłuższą drogę będzie za mała. Na szczęście można ją uzupełnić 🙂
Zabieram butelkę ze sobą do samolotu, ale należy ją opróżnić przed odprawą/kontrolą bezpieczeństwa. Po kontroli można nalać do niej wody w np. w łazience. Na wielu lotniskach są już “wodopoje”, więc będzie to jeszcze prostsze, ale i tak zalecam ostrożność. Mniej więcej rok temu wracałam ze Szczecina samolotem i woda w łazience na lotnisku była tak okropnie żółta i mętna, że bałam się w niej myć ręce, a co dopiero ją pić…
Będąc w krajach, w których woda z kranu nie nadaje się do picia, butelkę można napełnić np. w hotelowej restauracji. Oczywiście w przypadku braku możliwości uzupełnienia wody np. podczas całodziennej wycieczki nie miałabym wyrzutów sumienia kupując wodę w butelce plastikowej. Ważniejsze jest zdrowie moje i mojej rodziny niż rezygnacja z plastiku.
Kubek termiczny lub wielorazowy kubek na napoje
Bardzo często w podróży dostajemy napoje w papierowych lub plastikowych kubkach (papierowe kubki są najczęściej wykonane z połączonych papierem innych tworzyw). Warto więc mieć przy sobie swój własny kubek. Ja sama kubek termiczny używam wyłącznie podczas jazdy samochodem. Nie wzięłabym go do pociągu czy samolotu, chociażby dlatego, że ja kawę czy herbatę lubię wypić na raz, nie popijam jej jak wodę.
Wielokrotnie moja butelka na wodę służyła mi zarówno do wody i innych zimnych napojów, jak również do tych gorących. Oszczędność miejsca i pieniędzy 😉 Najlepiej do tego nadaje się butelka termiczna z szeroką szyjką (albo kubek termiczny zamiast butelki). Wygodnie się z niej pije i wodę, i kawę, poza tym nie parzy w ręce, jak się nagrzeje. Moja butelka niestety nie jest termiczna, więc jeśli piję w niej coś gorącego, to muszę ją owinąć serwetką.
Mój kubek termiczny jest już stary, kupiłam go kilka lat temu w Tchibo i przyznam szczerze, że jak dla mnie jest za szeroki, mógłby być mniej pękaty. Niezbyt wygodnie się go trzyma, ale wciąż jest szczelny i trzyma temperaturę, choć domownicy mówili, że już dość krótko. Dla mnie to nie przeszkoda (patrz wyżej dlaczego), więc jeszcze trochę się z nim pomęczę 😉
Na powyższym zdjęciu widać też zestaw woreczków na zakupy. Warto zabrać kilka ze sobą i nosić np. w plecaku. Kiedy będziesz kupować jakieś pyszne owoce na lokalnym targu albo nawet jedzenie w zwykłym sklepie, być może w ogóle nie weźmiesz żadnej foliowej torebki? Możesz też nosić ze sobą jakiś lekki, plastikowy pojemnik (byle bez BPA, czyli Bisfenolu A), do którego spakujesz resztki z restauracji, kupisz dzieciom frytki, delikatne owoce, takie jak maliny czy borówki, które rozciapciałyby się w woreczku czy też lokalne słodkości.
Teraz modne wręcz są różne składane kubki na napoje, wykonane głównie z silikonu. Choć to wygodna i przydatna rzecz w podróży, wcale nie namawiam Cię do ich zakupu. Nie są tanie, poza tym nie chodzi o to, żeby się otaczać kolejnymi gadżetami! Przemyśl, czy naprawdę Ci się przyda, nie tylko w podróży. Jeśli będziesz go wykorzystywać dwa razy w roku, to daruj sobie.
Ja kupiłam jeden z takich kubków i okazał się kompletną klapą. Mowa o Pokito. Trudno się go składa, ale to pół biedy. Od razu przesiąkł zapachem kawy, a potem dodatkowo tabletkami od zmywarki. Nie da się w nim pić. Zareklamowałam go w sklepie, w którym go kupiłam i sprzedawca powiedział, że ponoć pogorszyła się ich jakość i jestem kolejną osobą, która go reklamuje… Wygląda super na zdjęciach, szkoda, że nie sprawdza się w rzeczywistości.
Bardzo dobre opnie ma kubek Stojo. Testowałam go u mojej koleżanki, piłam w nim najpierw kawę, a potem wodę i nie czułam zapachu ani smaku poprzedniego napoju. To był większy rozmiar, o pojemności 470 ml. Jest w komplecie z miękką słomką silikonową, całkiem przydatną do picia zimnych napojów. Drugi, mniejszy wariant ma pojemność 355 ml. Obydwa bardzo łatwo się składają, więc nadają się nawet do damskiej torebki, a nie tylko plecaka na urlopie 😉
Na zagranicznych portalach społecznościowych bardzo często można zobaczyć szklane kubki KeepCup, coraz bardziej popularne również w Polsce. Są bardzo ładne, owszem, ale po pierwsze pioruńsko drogie, a po drugie przez to właśnie, że są szklane, to i ważą swoje, poza tym łatwo je zbić, jeśli np. wypadną z ręki na ziemię. Choć mam świadomość, że szkło jest najbezpieczniejszym dla zdrowia tworzywem, to nie kupię ani szklanej butelki na wodę, ani tym bardziej szklanego kubka na napoje. Nie wyobrażam sobie noszenia takiego ciężaru w torebce. Jakiś czas temu mignęła mi gdzieś w internecie szczera opinia, że przy naprawdę gorącym napoju obręcz korkowa, która ma chronić przez poparzeniem ręki, nagrzewa się i robi się naprawdę gorąca. Tak oto wygląda jeden z wariantów tego kubka (są też warianty zrobione z tworzywa sztucznego):
Sztućce wielorazowe
Jeśli w podróży nie jemy posiłku w restauracji, to najprawdopodobniej dostaniemy jednorazowe, plastikowe sztućce. Zamiast nich, możemy zabrać na wyjazd swoje własne. Jeśli podróżujesz w pojedynkę, to nie musisz kupować specjalnych sztućców podróżnych, np. bambusowych. Możesz zabrać swoje domowe 🙂
Podróżując z rodziną, nie miałabym ochoty taszczyć metalowych sztućców i słuchać ich odgłosu w torebce czy plecaku. Poza tym takich sztućców nie wniesiesz na pokład samolotu. Idealnym rozwiązaniem są więc sztućce bambusowe. Ja je zabieram nawet w podróż pociągiem czy samochodem. Każdy z członków rodziny ma swój komplet:
Jedna uwaga. Bambusowymi sztućcami raczej nie pokroisz łatwo schaboszczaka czy steka, uprzedzam na wszelki wypadek, że będzie trzeba się trochę pomęczyć z krojeniem 😉
Pamiętaj też o materiałowych serwetkach, żeby uniknąć brania jednorazowych. Tak jak w przypadku serwetek na stół, sugeruję ciemny kolor, co by nie było na nich widać plam, zwłaszcza kiedy nie masz gdzie ich uprać w podróży 😉
W co pakować jedzenie?
Zapomnij o folii aluminiowej, spożywczej i papierze śniadaniowym. Kanapki, dodatkowe pieczywo i właściwie wszystkie stałe produkty spożywcze możesz zapakować w ich wielorazowe zamienniki:
- wielorazowe śniadaniówki:
- śniadaniówko-owijko-mata:
- woskowijki, czyli bawełniana tkanina pokryta woskiem pszczelim lub sojowym:
Woskowijki są stosunkowo drogie, ale można je używać przez wiele miesięcy do różnych celów. Postanowiłam spróbować zrobić je sama i nawet nieźle wyszły 😉 Nie jest to wprawdzie taka jakość, jak profesjonalnych, ale jak dopracuję technikę (za dużo wosku ;-)), to zamieszczę na blogu instruktarz 🙂
- pojemniki kuchenne, których używasz na co dzień w domu albo jako lunchboxy do pracy oraz oczywiście słoiki
Ja wybieram jedno lub kilka powyższych rozwiązań w zależności od środka transportu, trasy czy miejsca docelowego.
Tak wyglądała moja “wyprawka” na podróż do Krakowa na kwietniowy Festiwal Zero Waste (z lewej strony wspomniany wcześniej nieszczęsny kubek Pokito w wersji złożonej):
Wilgotne chusteczki dla maluchów
Kto ma dzieci ten wie, że jak są małe, to ich rączki kleją się nieustannie, czasami nawet nie wiadomo od czego. Wilgotne chusteczki bywają często wybawieniem i przyznam, że ja sama nie wyobrażałam sobie bez nich życia. Choć mój syna ma teraz 13 lat, to jeszcze wiele lat po tym, jak przestał być małym dzieckiem, używałam tych chusteczek do wielu różnych celów i trochę jeszcze za nimi tęsknię 😉
Wilgotne chusteczki są zbawienne zwłaszcza w podróży, kiedy nie chcemy zużywać wody z butelki do obmycia rąk malucha albo i naszych. W internecie można znaleźć wiele różnych przepisów na wykonanie domowego zamiennika sklepowych mokrych chusteczek, z różnymi składnikami, jak np. ten podpatrzony na Instagramie:
Uważam, że do wytarcia rąk czy nawet buzi dziecka ad hoc w trakcie podróży można zrobić prostszą wersję:
- potnij starego t-shirta, pieluchę tetrową lub inny miękki materiał na małe kawałki, np. kwadraty wielkości 20 x 20 cm
- do słoika o pojemności około 900 ml nalej wodę (mniej więcej do wysokości połowy słoika, w zależności od tego, ile Ci wyjdzie “chusteczek”) i dodaj do niej kilkanaście kropli naturalnych olejków eterycznych, np. miętowego, z drzewa herbacianego, lawendowego, goździkowego lub innych o działaniu antybakteryjnym
- zanurz w słoiki szmatki-chusteczki, daj im chwilę, żeby nasiąknęły, po czym wyjmuj je po kolei i wyżymaj, ale nie tak do suchej nitki, tylko żeby były mocno wilgotne.
- Przełóż je do szczelnego pojemnika (np. plastikowego małego lunchboxa, słoik szklany oczywiście też będzie super) tak, żeby ścisło do siebie przylegały, zamknij i zabierz w drogę.
Spray na komary
Na koniec dam Wam przepis na domowy spray przeciw komarom. Odnoszę wrażenie, w mojej okolicy komary pojawiają się najwcześniej i znikają najpóźniej 😉 Na dodatek ja jestem celem ich ataku całą dobę i czasem nawet żartuję, że jeśli komary miałyby wyginąć, to z pewnością ostatnich przedstawiciel zdołałby mnie ukąsić i to dwa razy 😉 Teraz znoszę ukąszenia tych krwiopijców całkiem normalnie, ale jak byłam dzieckiem, to byłam ewidentnie uczulona na ich jad. Dostawałam tak okropnych bąbli, że cała puchłam. Pamiętam, że dziadek wyciął mi kiedyś zapiętki z kapci, bo miałam tak spuchnięte stopy, że nie mogłam ich włożyć na nogę!
Nie będę ściemniać, że ten naturalny środek jest równie skuteczny jak Muga, która niejednokrotnie ratowała mnie przed tysiącem ukąszeń. Jego przewagą jest jednak naturalny skład. Nie wiem od czego to zależy, ale raz działa idealnie, nic mnie nie gryzie, a kiedy indziej i tak mnie dopadnie jakiś komar. Na pewno działa krócej niż komercyjne środki, psikam nim skórę i ubrania (nigdy nic mnie nie podrażniło ani nie było plam na ubraniach) mniej więcej co 2-3 godziny, w zależności od tego, jak liczne chmary komarów krążą w powietrzu.
Wykonanie takiego sprayu jest banalnie proste.
Składniki na butelkę 100 ml:
- 90 ml czystej wódki (40%)
- 60-80 kropli mieszanki olejków (ja zawsze daję 80): cytronellowego (obowiązkowy i nie jest to to samo co olejek cytrynowy) i eukaliptusowego, ewentualnie też lawendowego, bazyliowego, miętowego, cedrowego, tymiankowego lub kopru włoskiego – wszystkie one odstraszają komary, ale najczęściej spotykanym w wielu różnych przepisach połączeniem jest właśnie cytronella i eukaliptus. Jakiś czas temu kupiłam gotową mieszankę “antymosquito” i bardzo dobrze się sprawdza.
- Wymieszaj porządnie całość i przelej najlepiej do butelki z atomizerem z ciemnego szkła lub do plastikowej po zużytym komercyjnym środku antykomarowym.
U Magdy Prószyńskiej z Całkiem Lubię Chwasty znajdziecie gotowe receptury na repelenty działające nawet powyżej 5 godzin i to zarówno na komary, jak i kleszcze.
Chciałabym jeszcze raz podkreślić, że tak jak wcześniej wspomniałam, nie namawiam Was na kupowanie jakichkolwiek “gadżetów”. Rozejrzyjcie się najpierw po swoim domu, co już macie, co by się sprawdziło w podróży, żeby ograniczyć ilość plastiku. Zastanówcie się, jakie macie potrzeby, nie na jeden wyjazd, ale też na co dzień po to, że jeśli zdecydujecie się coś kupić, żeby to posłużyło Wam na długo!
Życzę Wam udanych podróży z jak najmniejszą ilością plastiku. A jak się nie uda za każdym razem, to świat się nie zawali. Najważniejsze, że próbowaliście i udało się kiedy indziej. Ważny jest każdy, nawet najdrobniejszy krok! Nie ma co stresować się i frustrować, tylko czerpać z wyjazdu pełną piersią, poznawać obcą kulturę, przeżywać, odczuwać oraz dostrzegać drobiazgi i piękno dookoła 🙂